Wszystko ułożyło się rewelacyjnie. Przed Świętami Wielkanocnymi miałam dwa tygodnie urlopu. Akurat wtedy w Białce Tatrzańskiej miał się odbyć półfinał konkursu kulinarnego BlogerChef, do którego udało mi się zakwalifikować. Korzystając z wolnych dni postanowiłam pojechać w góry na dłużej niż tylko na konkursowy weekend.
W Tatry jeżdżę co roku latem lub jesienią, w szczycie sezonu, kiedy górskie szlaki są pełne turystów, a Krupówki tętnią życiem przez całą dobę.
W kwietniu Zakopane i Kościelisko zaskoczyły mnie...totalną ciszą i pustką. Górskie trasy były pozamykane ze względu na zagrożenie lawinami i wycinkę drzew. Nawet na Krupówkach i Gubałówce niewiele się działo. Zwykle uciekam od tłumu ludzi, ale tym razem trochę mi go brakowało.
Mimo to kilka dni spędzonych w Kościelisku i Zakopanem minęło błyskawicznie i nadszedł czas konkursu, o którym chcę Wam dziś opowiedzieć.
Widok z Gubałówki. |
W Dolinie Chochołowskiej. |
Dzień I - warsztaty i uroczysta kolacja
W piątkowe popołudnie zameldowaliśmy się w Hotelu Bania w Białce Tatrzańskiej (tak, to ten piękny hotel koło słynnych białczańskich term). Więcej o hotelu przeczytacie w kolejnym wpisie, bo zamierzam poświęcić mu oddzielny post, póki co wróćmy do konkursu.
W kadrze zmieściła się tylko mała część hotelu:) |
Barany na Bani! |
Weekend z BlogerChefem rozpoczął się warsztatami kuchni podhalańskiej. Prowadził je sam szef kuchni hotelu Bania, Adam Zeńczak.
Na dobry i mocny początek na stole wylądowały kilkunastokilogramowe tusze jagnięce. A wraz z nimi ciężkie topory do rąbania. Naszym zadaniem było podzielić tusze na porcje oraz przygotować marynatę z dodatków pasujących do jagnięciny, takich jak rozmaryn, czosnek, mięta i cytryna.
Zadanie okazało się prawdziwym wyzwaniem bo nikt z nas na co dzień nie odcina jagnięcych łopatek (dla niewtajemniczonych - łopatki to przednie nogi zwierzęcia) czy udźców (tylne nogi). Niektórzy wydawali się być wręcz przerażeni widokiem jagniątka. "Ja bym tego nie dotknęła", "To wygląda jak mój pies" - dało się usłyszeć gdzieś z boku. Wbrew wszystkim protestom tusze zostały poporcjowane, zamarynowane a nawet zjedzone! Przez protestujących również:)
Adam Zeńczak (pierwszy z prawej), szef kuchni hotelu Bania. |
W drugiej części warsztatów uczyliśmy się robić moskole. To takie góralskie placki ziemniaczane smażone na patelni bez tłuszczu. Pamiętacie moją wizytę w Karczmie Polany w Kościelisku, gdzie swoją rewolucję przeprowadziła Magda Gessler? Tam po raz pierwszy próbowałam moskoli. Już dawno chciałam nauczyć się je robić bo super smakują z masełkiem ziołowo-czosnkowym.
Przepisu na oryginalne góralskie moskole wypatrujcie wkrótce na blogu. Myślę, żeby podać je z bundzem, suszonymi śliwkami i wędzonym boczkiem. Hmm?
Warsztaty miały jeszcze jedną ciekawą odsłonę. Był nią pokaz wykorzystywania syfonów iSi w nowoczesnej kuchni. Adam Michalski prezentował, jak w takich syfonach przygotować słodkie i słone pianki (z hiszp. espumas), o różnych konsystencjach, z dyni piżmowej i topinabura. Słowem, udowodnił, że tego typu syfony służą nie tylko do robienia bitej śmietany. Pokaz rewelacyjny, ale niestety nie miałam okazji spróbować pianek bo publiczność była szybsza:)
Gotowe espumas z toipinambura i dyni piżmowej. |
Piątkowy wieczór zakończyła uroczysta kolacja w góralskim stylu przy dźwiękach góralskiej kapeli. W ogromnym drewnianym korycie zaserwowano nam jagnięcinę, wieprzowinę, rozmaite pierogi, moskole i duszoną kapustę. Wszystko było przepyszne i pięknie wyglądało. Spójrzcie sami!
Dzień II - konkursowe emocje i relaks w termach
Sobotę rozpoczęliśmy pysznym hotelowym śniadaniem z m. in. orkiszowym chlebem wypiekanym na miejscu, cieplutkimi, drożdżowymi bułeczkami i prawdziwym twarogiem.
Potem rozwiązaliśmy test z wiedzy kulinarnej. TUTAJ możecie zobaczyć, jakie pytania wymyśliła dla nas Kasia Szatkowska, organizatorka BlogerChefa.
Następnie rozpoczęło się gotowanie konkursowe. Każdy z uczestników w ciągu godziny musiał przygotować dania ze swoich przepisów. Do pomocy miał trzech innych uczestników, wybranych losowo. Wszystkie dania poddawane były surowej ocenie jury złożonego z profesjonalnych szefów kuchni - Mirka Drewniaka, Wiesława Bobera i Adama Zeńczaka.
Mirek Drewniak, szef wszystkich szefów:) Dziękuję Panu za wszystkie rady i konstruktywną krytykę! |
Samym konkursem nie stresowałam się w ogóle. Nie pojechałam tam z myślą o rywalizacji. Skupiłam się głównie na tym, żeby przeżyć przygodę, poznać innych blogerów i wydać dobre dania. Stresu nie przysporzyło mi również to, że jako pierwsza miałam być szefem i pokierować zespołem przygotowującym moje potrawy.
Moja drużyna w składzie: Laura, Paweł i Bartek bardzo mi pomogła. Wszyscy oni brali udział w poprzednich półfinałach BlogerChefa dlatego podpowiadali mi, jak powinnam wszystko przygotować i doprawić, żeby trafić w gusta jurorów i nie narazić się na zbytnią krytykę:)
TUTAJ i TUTAJ możecie zobaczyć, co przygotowałam na konkurs i jak powinno to wyglądać. "Powinno" bo jak się domyślacie, nie wszystko poszło jak trzeba:) Mascarpone wyszedł za rzadki, nie mogłam formować z niego łezek, łososie się uparowały zamiast upiec, sos czekoladowy był za gęsty, nie mogłam polać nim makaronu, i w ogóle dania zdążyły wystygnąć zanim je doniosłam do stołu szefów.
Jurorzy nie szczędzili mi słów gorzkiej krytyki: puree za suche (a drużyna podpowiadała, żeby dodać więcej śmietany i masła), fasolka z migdałami mogłaby być polana jakimś sosem, a tagliatelle powinnam wymieszać z czekoladą na patelni i posypać posiekanymi orzeszkami.
Dobre strony moich dań? Ciekawy pomysł na tagliatelle, smaczny mus mojito. Tyle:)
Zobaczcie, jak wyglądało nasze wspólne gotowanie.
Ech, nie tak miało to wyglądać:) |
W kolejnych rundach to ja pomagałam innym uczestnikom przygotować ich dania. I dawałam z siebie wszystko. Nie wiem dlaczego, ale wolałabym spieprzyć swoje potrawy niż czyjeś. Takie podejście mieli chyba wszyscy blogerzy, naprawdę wszyscy bardzo się starali. Tym bardziej zdziwiło mnie, kiedy jeden z uczestników zarzucił mi, bez uprzedniego spróbowania, że doprawiłam jego danie...jedną szczyptą soli za dużo! Cóż, szef ma zawsze rację, dlatego musiałam wywalić do kosza to, co zrobiłam i przygotować wszystko jeszcze raz, skrupulatnie licząc pojedyncze kryształki soli, które tym razem dodawałam:)
Spośród dań innych blogerów najbardziej zasmakowała mi razowa tarta ze śliwkami, czekoladą i bezą, upieczona przez Kingę z pyszotka.blox. I pomimo że tarta nie zdążyła wystygnąć, żeby dała się ładnie pokroić i Kinga musiała ją podać w...pucharkach, to była najpyszniejszym deserem, który tego dnia zjadłam. Gratuluję, Kinga! I podziwiam Twoją pomysłowość, zimną krew i refleks.
A wszystkim Czytelnikom polecam, żebyście upiekli tę tartę bo jest boska!
Kinga, kiedy jurorzy oceniali Twoje dania, ja zjadłam większość tego, co zostało z Twojej tarty:) |
Konkurs wygrał Paweł z blogu Kuchnia Słonia, który przygotował królika z miętowym puree z groszku i winnym sosem z czarnej porzeczki oraz deser - biszkopt z kremem malinowym. Gratuluję, Blogerszefie, danie wyglądało wyśmienicie. I na pewno tak smakowało:)
Po konkursowych emocjach przyszedł czas na relaks w cieplutkich termach, który ufundował nam główny sponsor tego półfinału, marka Jan Niezbędny.
Dzień III - pożegnanie z Banią
Niedzielny poranek rozpoczął się pysznym śniadaniem. Potem miałam chwilę na szybki masaż w hotelowym SPA o cudnej nazwie Sielsko Anielsko. Masaż był i cudny i sielski i anielski, a po nim czekała nas długa droga powrotna do domu.
Dziękuję Kasi Szatkowskiej i Markowi Bielskiemu za zorganizowanie konkursu BlogerChef, za perfekcję w każdym najmniejszym szczególe, za przewidywanie z góry wszystkich problemów, które mogłyby się pojawić, ale dzięki Wam nie pojawiły się.
Dziękuję Janowi Niezbędnemu, głównemu sponsorowi tego półfinału, za dobrej jakości asortyment, z którego mogłam korzystać podczas gotowania, oraz za wszystkie zjazdy z krętych, przybasenowych zjeżdżalni:)
Dziękuję firmie Sony za tablety, które dostaliśmy na czas trwania konkursu. Dzięki nim mogłam na bieżąco relacjonować Wam, co się u mnie działo.
Dziękuję wszystkim sponsorom i partnerom (OLE! Bakalland, Winiary, Nestle, Fiskars, Kenwood, Home and You, Serenada, Fit and Easy), z których sprzętu i asortymentu mogliśmy korzystać i którzy obdarowali nas prezentami o łącznej wadze ok. 30 kg :)
BlogerChef, to był cudny weekend! Mam nadzieję, do zobaczenia!!!
Miło było Cie poznać :)
OdpowiedzUsuńFajna relacja ja do swojej się zebrać nie mogę :)
Pozdrawiam
Cudowna relacja! Dziękuję! Za wspaniałe słowa i ciekawostkę dot. wagi upominków ;)
OdpowiedzUsuńIza, dzięki za wspólne gotowanie, mam nadzieję, że będziemy miały okazję jesze się spotkać :)
OdpowiedzUsuń